Leśny Rajd Rowerowy
Dodano: 12 sierpnia 2024

LEŚNY RAJD ROWEROWY
„POWIEDZ STOP SZKODLIWYM NAWYKOM! SIADAJ NA ROWER I JEDŹ Z WÓJTEM”
Etap pierwszy: Od jeziornych marzeń do piekielnych historii
Punktualnie, o godzinie 15:00, w niedzielę 11 sierpnia 2024 roku, wyruszyliśmy pełni zapału z dziedzińca pałacowego, gotowi pokonać zaplanowany szlak rowerowy w godzinę, zamiast planowanych trzech. Jednak pierwsze napotkane odcinki piachu na drodze szybko wybiły nam ten pomysł z głowy. Gdy nasz zwarty peleton, niczym stado dzikich mustangów rzuciło się na podbój piaskowych wydm zalegających na leśnej ścieżce, najpierw zaczęły niepokojąco szurać grzęznące w piachu koła, a rozpryskujący się wokół piasek zgrzytać w trybach przerzutek, w wyniku czego uśmiechy rowerzystów szybko zostały zastąpione przez grymas wysiłku. Niektórzy, by uniknąć piaskowych kąpieli, wykonywali akrobacje godne cyrkowców, balansując i stojąc równocześnie na pedałach rowerów oraz zaciskając wyrywające się z rąk kierownice. Jednak, jestem pewien, że gdyby znalazłby się obserwator tego przejazdu, to widziałby go jako prawdziwy balet na dwóch kółkach, pełen gracji i finezji, tym bardziej, że żaden z naszych bohaterów nie zamienił się w niespodziewanego uczestnika zawodów w skokach w dal.
Pierwszym przystankiem było malownicze Jezioro Zapowiednik. Według Wikipedii, to prawdziwa perełka wśród jezior. Niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że perełka ta nieco straciła swój blask, bo nie zobaczyliśmy ani jednego zwierzęcego mieszkańca tego urokliwego miejsca. Chyba wszystkie zwierzęta dostały wolne tego dnia, albo po prostu świetnie się zakamuflowały – w końcu, kto by chciał być widzianym przez taką hałaśliwą grupkę rowerzystów?
Kolejnym punktem programu była Papiernia i Kopiec Wilsona.
Wiele starych papierni, podobnie jak ta w naszej gminie, nie przetrwało próby czasu. Zmieniające się technologie, konkurencja oraz inne czynniki gospodarcze doprowadziły do ich upadku. Często budynki tych zakładów popadały w ruinę, stając się smutnym świadectwem minionych czasów. W rzeczywistości zastaliśmy tu jedynie otoczone siatką opuszczone, pozbawione życia budynki. No cóż, historia lubi ironię.
Potem podjechaliśmy do kopca Wilsona, gdzie od wójta usłyszeliśmy opowieść o Bartku z Piekła. Jeden z uczestników rajdu, przekonywał nas, że duch Bartka wciąż krąży po okolicy, zwłaszcza w nocy, strasząc nieostrożnych rowerzystów. Muszę przyznać, że po tej opowieści pedałowałem nieco szybciej.
Etap drugi: Od dostrzegalni po arboretum i… grochówkę
Oderwawszy się od reszty peletonu, część naszych rajdowców zapragnęła podziwiać okolicę z dostrzegalni przeciwpożarowej (pozostali stwierdzili, że wieża to dla nich za duże wyzwanie i wybrali bardziej płaski, skrótowy szlak na Krzyżowiec). Widok z wieży obiecywał się być tak oszałamiający, że aż dech miał zapierać. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej przyziemna niż lot ptaka – furtka umożliwiająca dostęp do wieży była zamknięta na cztery spusty, a śmiałkowie musieli zadowolić się podziwianiem widoków... w wyobraźni!
Zawiedzeni rowerzyści z dostrzegalni przeciwpożarowej i reszta peletonu spotkali się przy arboretum w Krzyżowcu. Jest to miejsce, które zaskoczyło nas różnorodnością drzew i krzewów, a tabliczki informacyjne przypominały swoją treścią najgorsze czasy z podstawówki (dla tych, którzy nie lubili biologii).
Wkrótce potem, wójt zaprosił nas do miejsca, gdzie nieopodal w lesie, zachowały się stare retorty. Z pasją opowiedział nam o ich historii i o zwieńczonych sukcesem próbach przywrócania im dawnej funkcjonalności.
Ostatnim punktem rajdu były Koczury - okazały się prawdziwym rajem dla naszych podniebień. Grochówka była przepyszna, a ciasto rozpływało się w ustach. Na koniec podano nam kiełbaski przypiekane na ruszcie, które szybko zostały spałaszowane przez wygłodniałych rajdowców. Po takim posiłku nawet najbardziej uciemiężony podróżą rowerzysta musiał poczuć przypływ energii. Tym bardziej, że wielu rowerzystów zdecydowało się wracać z Koczur do Włoszakowic przez.... Jezierzyce Kościelne.
Należy zaznaczyć, że pomimo tego, że każdy pokonywany kolejny kilometr rajdu był dla nas wyzwaniem, to rajdowcy mieli asa w rękawie – był to bus serwisowy (udostępniony bezpłatnie dzięki życzliwości Państwa Kamieniarz z Grotnik). To jak mieć magiczną różdżkę, która w każdej chwili może przenieść rajdowca z siodełka rowerowego prosto do wygodnego fotela w klimatyzowanej kabinie. To właśnie ta myśl dodawała nam skrzydeł (a może kół w rowerze). Cóż, prawie jak w bajce!
Podsumowując, nasz rajd rowerowy był pełen przygód, zarówno tych oczekiwanych, jak i tych zupełnie niespodziewanych. Od malowniczych jezior po tajemnicze opuszczone budynki papierni – Włoszakowice i okolice mają wiele do zaoferowania!
P.S. Jeśli zdecydujecie się powtórzyć naszą trasę, pamiętajcie o dobrym humorze, butelce wody i repelencie przeciw komarom. A no i oczywiście o kasku!
Marek Wodawski